wtorek, 11 października 2011

Autoryzacja wypowiedzi prasowych to relikt cenzury

Dzisiejsza data 2011.10.12
Od kilku miesięcy redakcja forum tygodnika Wprost autoryzuje teksty forumowiczów. Nic w tym dziwnego, gdyby kryteria autoryzacji stosowano jednakowo do wszystkich forumowiczów. Często pojawia się następujący tekst :
"Komentarz został zapisany. Pojawi się na liście po akceptacji moderatora" 
 Niejednokrotnie oznacza to nie ujawnianie wpisanego tekstu. Jedynie akceptowane są wpisy poprawne i zgodne z duchem politycznym, obecnego tygodnika Wprost, redagowanego przez naczelnego obywatela Tomasza Lisa. 
W związku z ujemną akceptacją i brakiem moich wpisów na tym forum, postanowiłem dzielić się moimi spostrzeżeniami wprost z innymi użytkownikami internetu przez 24 godziny na dobę. stąd wziął się mój adres bloga
http://wprost24pl.blogspot.com
 

___________________________________________________
Chciałbym wrócić do jeszcze nie zniszczonego archiwum Wprost24 w internecie.
Bardzo ciekawy jak i pouczający tekst ukazał się w roku 2000 w numerze 50.
Wklejam tekst artykułu na wypadek jego zniknięcia z archiwum Wprost24

http://www.wprost.pl/ar/8730/Rozmowy-kontrolowane/?I=941
Rozmowy kontrolowane
Numer: 50/2000 (941)
Autorzy Maciej Łuczak i Andrzej Goszczyński
" Autoryzacja wypowiedzi prasowych to relikt cenzury
Co mnie dziwi w Polsce, to konieczność autoryzowania wywiadów - oznajmił Roger Parkinson, prezes Światowego Stowarzyszenia Gazet. W Stanach Zjednoczonych termin "autoryzacja" wywołuje zdziwienie. Obowiązuje tam sformułowana przez amerykański Sąd Najwyższy zasada: "Zredagowanie cytatu w taki sposób, że nie odpowiada on dosłownie wypowiedzi rozmówcy, nie dowodzi złej woli, jeżeli został zachowany sens".

Wolność prasy gwarantowana pierwszą poprawką do konstytucji USA doprowadziła do tego, że w 37 stanach reporterzy mogą wykorzystywać nawet nagrania wykonane z ukrycia, byle prawdziwe. We Włoszech od dziennikarzy wymaga się wyłącznie rzetelności i kompetencji. W Niemczech autoryzowanie wywiadów nie jest prawnym obowiązkiem reporterów, lecz wynika z przyjętej praktyki korporacyjnej.
Tymczasem art. 14 ust. 2 polskiego prawa prasowego wprowadza zasadę, że dziennikarz nie może odmówić osobie udzielającej informacji autoryzacji dosłownie cytowanej wypowiedzi. Przepis ten - uchwalony jeszcze w 1984 r., kiedy obowiązywały zapisy cenzorskie - był wielokrotnie przedmiotem krytyki w światowych raportach dotyczących wolności prasy i sytuacji mediów w naszym kraju. Artykuł nie został jednak uchylony, nadal więc z tego przywileju mogą korzystać politycy, którzy w rozmowie z dziennikarzami pozwalają sobie na soczysty język, barwne epitety i złośliwe komentarze. Potem przychodzi opamiętanie, a górę bierze rozwaga, strach i koniunkturalizm.
Często ingerencja w tekst wywiadu obejmuje nawet pytania zadane przez dziennikarza, co jest sprzeczne z prawem prasowym. Rada miejska w Otmuchowie podjęła na przykład uchwałę o "konieczności autoryzacji dosłownie cytowanych wypowiedzi radnych". Zaprotestowali rajcy skupieni w klubie Nasza Gmina 2000, pisząc: "Autoryzacja tekstów przez przewodniczącego rady (...), dotycząca indywidualnych wypowiedzi radnych w czasie obrad sesji, jest powrotem do cenzury z okresu PRL i zamachem na gwarantowaną przez konstytucję wolność słowa".
Zdarza się, iż rozmówca nie żąda autoryzacji, kiedy jednak wywiad się ukazuje, zaczynają się kłopoty. Taka przygoda spotkała dziennikarzy "Rzeczpospolitej" po ukazaniu się artykułu "Szwedzki przyjaciel". - Jeden z bohaterów przyjął tekst do autoryzacji - wspomina autor Rafał Kasprów - po czym oddał go bez poprawek. Po opublikowaniu wytoczył nam proces, zarzucając manipulację. "Oj, dziewczyny, tego wywiadu nie będzie" - powiedział z kolei do Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik minister koordynator służb specjalnych Janusz Pałubicki, gdy zobaczył przesłaną mu do autoryzacji rozmowę. "Gazeta Wyborcza" zdecydowała się jednak na opublikowanie go i opatrzenie stosowną adnotacją redakcji. Nie wywołało to żadnych konsekwencji prawnych. Tylko minister Pałubicki obraził się na Monikę Olejnik.
Prawo do autoryzacji wypowiedzi nie jest bezwzględne - w konfrontacji z ważnym interesem publicznym przegrywa. Centrum Monitoringu Wolności Prasy trzykrotnie wydało taką opinię. Pierwsza sprawa dotyczyła reporterki Polskiego Radia, która przygotowała audycję o zajęciach dydaktycznych w prywatnej szkole podstawowej, polegających na zaburzaniu świadomości dzieci. Wypowiedzi na ten temat udzielił dyrektor placówki, który później odmówił autoryzacji nagrania. Mimo to materiał znalazł się w reportażu. Dziennikarka doszła do wniosku, że od niemądrego przepisu prawa prasowego ważniejsze jest poinformowanie opinii publicznej o niegodziwych i bezprawnych praktykach stosowanych wobec dzieci.

Jeżeli dziennikarz, który nie dopełnił obowiązku autoryzacji, potrafi udowodnić, że napisał prawdę, powinien wygrać proces sądowy. Dlaczego zatem polscy dziennikarze tak rzadko protestują przeciw krępującemu ich przepisowi? "Walka z praktyką autoryzacji jest trudna dlatego, że ułatwia ona życie samym dziennikarzom, zdejmując z nich odpowiedzialność. Podobnie znakomita większość redaktorów w czasach komunistycznych nie miała nic przeciwko cenzurze, bo dzięki niej mogła spać spokojnie" - napisał niedawno Anatol Arciuch na łamach "Nowego Państwa". Instytucja autoryzacji jest więc na rękę również dziennikarzom, którzy dzięki niej ukrywają brak profesjonalizmu i strach przed demaskowaniem ciemnych stron naszej rzeczywistości. "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz